czwartek, 17 lipca 2014

Weganie w Tatrach

Chwilę mnie nie było, urlop pochłonął mnie bez reszty. Po całym dniu łażenia po górach i miastach marzyłam już tylko o gorącym prysznicu i łóżku. Trzeba się namęczyć, żeby zmęczyć dwa haszczaki :) Wybraliśmy się w słowackie Tatry, ponieważ w Polsce nie można wchodzić z psami do Tatrzańskiego Parku Narodowego. Oczywiście wybraliśmy Tatry Niskie, żeby psy nie miały kłopotów - nie ma tam ani drabinek, ani łańcuchów. Było pięknie, choć nie zawsze słonecznie. Psy zadowolone ogromnie. My zmęczeni i wypoczęci zarazem.



Wróćmy jednak do spraw najważniejszych - nie jest to przecież blog o podróżach :)

Słowacka tradycyjna kuchnia nie jest zbyt łaskawa dla wegan. Króluje mięso i sery, więc nie jest łatwo zjeść coś na mieście.  Naszym głównym miastem wypadowym był Liptovski Mikulasz. Byliśmy też w Rużomberoku i stanowczo polecam ten pierwszy. Możemy tam znaleźć azjatycką restaurację, a w niej kilka propozycji wegańskich za 3 €. My spróbowaliśmy tofu po seczuańsku i tofu z grzybami. Oba dania pyszne, podawane z ryżem i odrobiną paskudnej surówki. Niech surówka jednak Was nie zniechęca - dla samego dania warto tam zajrzeć.




Na jednym z głównych deptaków znajduje się Burger Bar, który ma w swojej ofercie burgery z tofu, który nie załapał się na zdjęcie. Całkiem smaczne, tylko przy zamówieniu trzeba zaznaczać, że nie chcecie sosu tatarskiego - dają to do wszystkiego, a niestety nie jest wegański (w sklepach typu tesco można jednak znaleźć jego sojową wersję, którą bardzo polecam).

Dużo lepiej ma się sprawa kupowania jedzenia w sklepach. Była już pozytywnie nastawiona do nich po wielu opowieściach o Słowacji na blogu icantbeliveitsvegan (to chyba mój ulubiony wegański blog, pierwszy, z którego korzystałam przy przejściu na weganizm). W wielu najzwyklejszych spożywczakach w małych wioskach można znaleźć tofu czy mleko sojowe w proszku, a przedewszystkim pasy do chleba (kosztują ok. 0,85 €). Smaki wypróbowaliśmy chyba wszystkie i właściwie nie polecam jedynie brokułowej, która smakuje ... przepraszam wrażliwców za to niezbyt delikatne porównanie ... smakuje jakby ją już ktoś wcześniej zjadł. Bardzo za to polecam pastę gazdowską, francuską i meksykańską. W Tesco zaopatrzyłam się w kotelty sojowe różnych kształtów - wypróbowałam na miejscu kostki i mam wrażenie, że mają dużo lepszą konsystencję od tych dostępnych u nas. Znalazłam też mleko owocowe z Alpro, które uwielbiam, ale niestety nie mogę go u nas dostać (czy zostało wycofane?), a w drogerii DM, oprócz wegańskich kometyków z Alverde, znalazłam falafele w proszku - oczywiście zawsze lepiej zrobić świeże, ale lubię mieć takie rzeczy na wszelki wypadek, na szybką kolację. Bez problemu kupiłam też sojowe i ryżowe desery w smakach owocowych, czekoladowym i waniliowym.



Warto spróbować też oryginalnych czesko-słowackich napojów. Przedewszystkim Kofola, która smakuje jak cola tylko z ziołowym posmakiem. Można ją dostać w wielu wersjach najlpesza jest chyba czereśniowa. Są też wody smakowe - na codzień ich nie pijam, ale tutaj są w oryginalnych smakach kasztana, rumianku i kwiatów tymianku, więc musiałam spróbować. Są o wiele lepsze od tych typowych owocowych, ale oczywiście tak samo załadowane chemią i cukrem.

Słowacja piękna, góry wspaniałe. Pamiętajcie tylko żeby mieć dostęp do kuchenki, żeby móc coś zjeść :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz