sobota, 30 sierpnia 2014

Ciastka ze śliwkami

Jak mówi przysłowie - kto ma dobrego sąsiada ma zawsze dobry ranek.
Dzięki moim sąsiadom, mój poranek zaczął się świetnie i pachnie wspaniale. Są bowiem tak mili, że raz na jakiś czas obdarowują nas warzywami i owocami, których akurat mają w nadmiarze. A że rękę do ogrodnictwa mają o niebo lepszą niż my, to jest nam czego zazdrościć. Tym razem padło na śliwki i od rana szukałam jakiegoś nowego sposobu na ich wykorzystanie, była już bowiem w tym sezonie i tarta i drożdżowe z migdałową kruszonką.
Znalazłam, zweganizowałam i zaniemówiłam, bo to chyba najlepszy sposób na śliwki jaki miałam do tej pory możliwość spróbować.

Składniki (zainspirowane przepisem z bloga Daktyle w czekoladzie)
- 300 g tofu
- 300 g mąki
- sok z jednej cytryny
- 125 ml oleju
- pół szklanki cukru (opcjonalnie - w przepisie źródłowym cukru nie było, ja jednak nie jestem miłośniczką śliwek w wytrawnym cieście, więc go dodałam)


Do robota lub do miski wrzucamy pokruszone tofu, wlewamy olej, sos z cytryny i cukier i miksujemy na gładką masę. Następnie dodajemy mąkę i wyrabiamy (siłą robota lub swoją własną), aż składniki się połączą. Ciasto jest bardzo miękkie i elastyczne. Rozwałkowujemy je, wycinamy koła. Na jednej połówce kładziemy połówkę śliwki (lub nawet dwie połówki jeśli wielkość śliwki na to pozwala), przykrywamy drugą połówką i delikatnie dociskamy. Z proporcji w przypisie otrzymamy ok. 20 ciastek. Pieczemy je w temp. 180 przez ok. 20 min. - muszą się zrobić rumiane. Smacznego!

czwartek, 28 sierpnia 2014

Warzywo-nie-do-zjedzenia

Zapewne każdy z Was ma coś takiego. Moim warzywem nie do zjedzenia od zawsze była brukselka. Nigdy wprawdzie nie próbowałam, ale byłam pewna, że właśnie tak smakuje szmata do podłogi...gdyby oczywiście ktoś odważył się ją ugotować. Może to wina tego jak się ją przygotowuje na przedszkolno-szkolonych stołówkach - można je tam głównie znaleźć rozgotowane w zupie jarzynowej.
Jakiś czas temu postanowiłam dać jej jeszcze jedną szansę i była to dobra decyzja. Kolejny mit dzieciństwa obalony - brukselka nie jest zła!


Składniki:
300 g brukselki
300 g kabaczka
pół cebuli
4 łyżeczki musztardy
2 ząbki czosnku
olej
sól
cukier

Z brukselki usuwamy 1-2 wierzchnie liście i odcinamy "nóżkę". Gotujemy je w wodzie z dodatkiem soli i łyżeczką cukru. Cukier jest ważny, bo inaczej brukselka może być gorzka.
Gotujemy tylko kilka minut, tak żeby jej nie rozgotować. Odcedzamy i przelewamy zimną wodą. Większe kroimy na połówki, mniejsze kapustki możemy zostawić w całości i wszytski wrzucamy patelnię i smażymy, aż do lekkiego zarumienienia.
W tym czasie na drugą patelnię wrzucamy pokrojoną cebulę i czekamy aż się zeszkli, a następnie dodajemy pokrojonego w kostkę kabaczka (kabaczka obieramy ze skóry. Jeśli jest młody i nieduży możemy go zostawić w całości, jeśli pestki są już duże usuwamy je). Do pół szklanki wody wodajemy musztardę i wyciśnięty czosnek. Po kilku minutach zalewamy tą miksutrą kabaczka i dusimy, aż kabaczek zmięknie. Delikatnie do blendujemy - tak żeby konsystencja nie była zupełnie gładka i wrzucamy przesmażone kapustki. Solimy według uznania.
U nas do tego młode ziemniaki z parowaru z koperkiem i kukurydza - nasze ukochane jesienne warzywo :)



sobota, 23 sierpnia 2014

Pomysł na sobotni wieczór

Nie macie pomysłu na sobotni wieczór?? Poniżej propozycja, która zapewni Wam zajęcie na dziś i smakołyki na jutro - ciasto z kaszy jaglanej z czekoladowym sosem. Jak to bywa z takimi ciastami musimy na nie poczekać - kroić można zacząć po kilku godzinach, ale następnego dnia będzie jeszcze lepsze.



Składniki:

ciasto:
- szklanka kaszy jaglanej
- 2,5 szklanki wody
- 3/4 szklanki cukru trzcinowego
- aromat migdałowy
- puszka mleka kokosowego
- 3/4 szklanki mąki kukurydzianej

spód ciasta:
- 100 g sezamu
- 100 g mąki pełnoziarnistej
- 4 łyżki cukru trzcinowego
- 8 łyżek oleju

sos czekoladowy:
- 1 szklanka mleka sojowego
- 6 kostek gorzkiej czekolady
- 8 suszonych daktyli

Kaszę wrzucamy na sito i płuczemy ciepłą wodą. Następnie gotujemy, aż wchłonie całą wodę. Gdy lekko przestygnie, blendujemy kaszę z pozostałymi składnikami na ciasto. Pamiętajcie, żeby mleko kokosowe najlepiej użyć schłodzone i wykorzystać tylko jego bialą sztywną część.
Sezam mielimy na mączkę. Łączymy z cukrem, mąką i olejem i powstałą masą wypełniamy dno małej blaszki lub tortownicy. Podpiekamy ok. 5 minut w piekarniku rozgrzanym do 170 st.
Gdy spód jest podpieczony wlewamy na niego masę z kaszy, podkręcamy temperaturę w piekarniku do 180-190 i pieczemy ok. 1 godziny.
W między czasie możemy przygotować sos, choć jest on bardzo szybki, więc można go zrobić w ostatniech chwili przed podaniem ciasta.
Do rondelka wlewamy mleko, wrzucamy kostki czekolady i daktyle i gotujemy kilka minut często mieszając. Daktyle powinny się rozpaść i wtedy wlewamy sos do blendera i miksujemy, aż do uzyskania sosu bez daktylowych grudek. Potem przelewamy z powrotem do rondelka i gotujemy jeszcze minutę, tak żeby lekko zgęstniał.
Smacznej niedzieli :)

poniedziałek, 18 sierpnia 2014

Smaczne skutki długiego weekendu

Bardzo udany długi weeknd zakończyłam całodniowym siedzeniem w kuchni. Oczywiście ta okoliczność jedynie podniosła doskonałość ostatnich trzech dni, szczególnie jeśli spojrzeć na jej efekty: eksperymentalny i bardzo udany obiad, pyszne ciasto i kilkanaście słoików przetworów na zimę. Ale po kolei.
Kocham biszkopt. Odkąd jestem weganką nie jedłam zbyt wielu, a te które zrobiłam zwykle wychodziły zbyt wilgotne i ciężkie. Na szczęście zajrzałam na blog Jadłonomii, gdzie w przepastnym archiwum znalazłam ten oto przepis. Ciasto jest proste do zrobienia i mam wrażenie, że nie może się nie udać. Wkońcu mam idelną podstawę do robienia tortów.


Ja zrobiłam sam biszkopt i przełożyłam go ubitym mlekiem kokosowym, winogronami i plasterkami bananów.

Drugie danie to była absolutna improwizacja z efektem więcej niż zadowalającym.

Składniki:
- 7 średnich ziemniaków
- 4 płaty glonów nori
- otręby żytnie lub zarodki pszenne
- sos sojowy
- bułka tarta
- olej do smażenia


Ziemniaki obieramy i gotujemy, rozcieramy na puree. Glony rwiemy na kawałki i dodajemy do ciepłych ziemniaków - dzięki temu namokną i będą łatwiejsze do blendowania. Po przestygnięciu rozcieramy w robocie kuchennym lub blenujemy na jednolitą masę, choć jeśli częśc glonów zostanie w kawałkach też nic się nie stanie. dodajemy 2 lyżki sosu sojowego i otręby, aż do uzyskania konsystencji, z której będziemy mogli ulepić koteciki. Uformowane kotelty panierujemy w bułce tartej i smażymy. Ja podałam z duszoną włoską kapustą, prosto z maminej grządki :)

Nic jednak nie kosztowało mnie tyle energii i czasu co przetwarzanie lata.



W słoikach znajdziemy (od lewej):
- ogórki małosolne - ogórki, gałązkę kopru, 2 ząbki czosnku i kawałek chrzanu wkładamy do słoika i zalewamy gorącą słoną wodą (1 łyżka soli na litr wody). Po trzech dniach gotowe do podgryzania.
- leczo - robię leczo na zimę co rok, bo to jedna z lepszych rzeczy jaka może nam zostać po lecie. Użyłam papryki czerwonej i żółtej, cukinie, kabaczki, pomidory, pieczarki i cebulę. Wszystko doprawione ostrą poapryczką i czosnkiem. Gdy leczo jest gotowe poprostu nakładamy do słoików i pasteryzujemy.
- sałatka z papryki, pieczerek i cebuli w zalewie z keczupem. To stanowczo najlepsza sałatka na zimę jaką jadłam. W sieci można znaleźć na nią różne przepisy - ja polecam ten.
- sałatka szwedzka - to ulubiona sałtak Męża. Przygotowuję ją w najprostszy możliwy sposób: obrane i poszaktowane ogórki (6 kg) wrzucam do miski razem z pokrojoną cebulą (0,5 kg). Dodaję płaską łyżkę soli, łyżkę pieprzu, 0,4 l octu, 250 g cukru, wszytsko mieszam i odstawiam na czetry godziny. Po tym czasie ładuję do słoików, powstałą zalewę rozlewam po równo do każdego słoika i pasteryzuję. Z tych proporcji otrzymacie ok. 12 słoików półlitrowych.
Na początku września przyjdzie czas na owoce.


Na koniec najważniejsze pytanie na dziś: czy byliście już w Lidlu?? :)

poniedziałek, 11 sierpnia 2014

Ekspresowy letni obiad

Każdy weganin i wegetarianin z pewnością pamięte różne, często skrajne reakcje rodziny w odpowiedzi na ich decyzję o zmianie diety. Moja mama należała do grupy tych mam martwiących się. Gdy przestałam jeść mięso w pełni to popierała, jednak kiedy kilka lat później przechodziłam na weganizm, obawiała się o moje zdrowie. Na szczęście po jakimś czasie przekonała się, że nic mi nie będzie i teraz jej jedynym problemem jest gotowanie dla nas. Oczywiście jest to problem wydumany - zwykle panikuje, że nie wie co ugotować, po czym robi przepyszne dania, a wegańskich zupach osiągnęła absolutne mistrzostwo świata.
Dzisiejszy pomysł na obiad to właśnie przepis mojej mamy. Danie jest idealne na letnie upały - lekkie z delikatnym posmakiem cytryny.



Składniki:
- makaron np. tagliatelle
- dwie małe lub jedna większa cukinia
- chili
- 1 cytryna
- oliwa z oliwek
- sól

Cukienię ścieramy na tarce, solimy i zostawiamy na  sicie 10-15 minut. Jeeśli tylko cukinia jest młoda i ma miękką skórkę to jej nie obieramy. Jeśli jest już wyrośnięta i ma w środku pestki, usuwamy je przed ścieraniem.
W tym czasie gotujemy makaron, zgodnie z instrukcją na opakowaniu :)
Po kwadransie odciskamy cukienię i wrzucamy ją na patelnię z rozgrzaną oliwą. Dorzucamy startą skrókę z jednej cytryny i chili,(moja mam tym razem użyła sproszkowanego, ale może też być w płatkach lub świeże, drobno skrojone). Cukinię przesmażamy kilka minut, po czym dodajemy ugotowany makaron. Jeśli jest taka potrzeba, możemy jeszcze dodatkowo posolić. Przed podaniem posypujemy posiekanymi orzeszkami.

wtorek, 5 sierpnia 2014

Idealne na burze - ciasto czekoladowo-bananowe z kremem kokosowym


Wszystko zaczęło się od kilku nieco sfatygowanych bananów, które zostały zapomniane w zalewie letnich owoców. Miał powstać szybki chlebek bananowy z orzechami, do schrupania do porannej kawy. Jednak między zaplanowaniem a wykonaniem doszło do totalnej zmiany pogody. Zrobiło się ciemno i rozszalała się totalna burza. Uwielbiam burze, ale zupełnie zmieniła mój nastrój i pojawiły się zachcianki na zagrzebanie się w fotelu z książką i słodkim, kremowym ciastem. W ten sposób powstało czekolodowo-bananowe ciasto z kokosowym kremem.
 
Składniki na ciasto (zainspirowane przepisem z bloga Bake&Taste, bo wg tego przepisu chciałam robić chlebek bananowy)
- 200 g daktyli
- 3 banany
- 2,5 szklanki mąki pełnoziarnistej
- 1,5 łyżeczki proszku do pieczenia
- 2 łyżki kakao
- 1/2 tabliczki gorzkiej czekolady
- 120 ml oleju
- opcjonalnie cukier lub inny słodzik
 
Składniki na krem:
- 280 ml mleka sojowego
- 1 łyżka cukru trzcinowego
- 70 g wiórków kokosowych
- 25 g oleju kokosowego (używam go w stanie schłodzonym, były to ok. 4 łyżki)
- 2 łyżki mąki kukurydzianej

 
Daktyle zalewamy wodą tak, żeby były ledwie zakryte i gotujemy, często mieszając - daktyle powinny się rozpaść, woda odparować i otrzymamy konsystencję konfitur. Wrzucamy masę do robota, dodajemy banany i miksujemy na dość gładką masę (oczywiście można to też zrobić ręcznym blenderem). Następnie dodajemy stopniowo mąkę, proszek do pieczenia, kakao i olej i mieszamy lub miksujemy do idealnego połączenia składników. Czekoladę ścieramy na tarce lub kroimy bardzo drobno i dodajemy na koniec do masy. Próbujemy i ewentualnie dosładzamy, choć wątpięczy czy będzie to potrzebne. Pamiętajcie, że dodamy do tego dość słodki krem, więc lepiej nie przesadzić ze słodkością ciasta.
Wylewamy masę na małą tortownicę i pieczemy ok. 50 min w 180 st.
Pora na krem - mleko wlewamy do rondelka, dodajemy wiórki i cukier i gotujemy kilka minut. Następnie dodajemy olej kokosowy i mąkę kukurydzianą i szybką rozprowadzamy ją trzepaczką, tak żeby nie powstały grudki. Możemy też najpierw rozprowadzić mąkę w odrobinie mleka i dopiero taką mieszankę dodać do gotujących się wiórków. Ja dodatkowo na koniec wrzuciłam wszytsko do blendera kielichowego i zmiksowałam, bo chciałam uzyskać gładszą masę, ale taka z wyczuwalnymi grudkami też będzie pyszna.
Ciasto po upieczeniu zostawiamy, aż przestygnie, a następnie przekrajamy na dwie części. Trzeba się tu uzbroić w cierpliwość, ciasto jest mokre i ciężkie i trzeba kroić je i rozdzielać pomału, żeby nie uelgło zniszczeniu. Jeśli jednak udało się to mnie, a nie jestem mistrzynią gracji, z pewnością uda się to każdemu z Was :) Przekrojone ciasto smarujemy masą i zostawiamy w lodowce do schłodzenia. Jest to oczywiście tylko teoria, bo jak widać na zdjęciu poniżej, u nas pół ciasta zniknęło zaraz po nałożeniu kremu - Mąż uznał, że jest przepyszne. I tak powinnam się cieszyć, że cokolwiek się na zdjęcie załapało :)
 

niedziela, 3 sierpnia 2014

Moje odkrycie wegańskiej wodzionki czyli SieJe Vege w Bielsku

Jak chyba wszyscy weganie cieszymy się jak dzieci, gdy w miejskich dżunglach powstają nowe miejsca, w których można zjeść coś wegańskiego. Do dziś wspominamy nasz jednodniowy wypad do Wrocławia, który spędziliśmy na wielkim obżarstwie, który w porównaniu z Katowicami jest rajem. Pierwszy raz trafiliśmy do miejsc, które były w 100% wegańskie.
Tym bardziej cieszy mnie fakt, że coraz więcej jest takich miejsc w moim rodzinnym Bielsku. Od dłuższego czasu działą tam też stołówka SieJe Vege, do której przy okazji urlopu, w końcu miałam okazję zajrzeć. Nie było dane mi wcześniej, gdyż miejsce jest otwarte tylko od poniedziałku do piątku. Na miejscu znajdziemy kilka stolików, możemy też zamówić obiad z dowozem do domu (zapisy telefoniczne zaczynają się na kilka godzin przed otwarcie lokalu). Wnętrze niestety nie zachęca - wiem, że to tylko stołówka, ale jest pomalowana na wyjątkowo nieprzyjemny szpitalny odcień zieloności
Dla głodnego weganina nie jest to jednak sprawa najważniejsza. W menu mamy 3 stałe pozycje - falefel w picie, jadło drwala i samosy. Dodatkowo codziennie serwowany jest inny dwudaniowy obiad (wielkim plusem jest to, że menu obiadowe na cały tydzień możemy z wyprzedzeniem sprawdzić na stronie). Bardzo brakowało nam w menu czegoś słodkiego - kawałek wegańskiego ciasta na deser byłby idealnym podsumowaniem obiadu. Ceny bardzo zachęcające: zupa 3 zł, drugie danie 10 zł, zestaw zupa+danie 12 zł.
Pierwszego dnia spróbowaliśmy samos i zupę dnia.
Zupą była śląska wodzionka - nigdy nie jadłam oryginału, więc nie mam porównania, ale wersja wegańska była przepyszna. Nie lubię mokrego chleba, więc miałam obawy, jednak razowiec był zupełnie rozdrobniony, zupa miała delikatną konsystencję i ciekawy czosnkowy smak. Już zamierzam się do ugotowania jej w domu - jeśli mi się uda oczywiście podzielę się przepisem :)

 
Samosy niestety dostałam zmrożone w środku, ale bez problemu otrzymałam nową porcję. Z czystym sumieniem je polecam, nadzienie dobrze doprawione, ciasto dobre i pięknie przyrumienione.

 
Drugiego dnia powiększyłam ekipę degustatorów, żeby móc spróbować wszystkich pozycji w menu :) I tu spotkał mnie wielki zawód. Z trzech stałych pozycji dwie były niedostępne - jadło drwala z powodu młodych ziemniaków nie nadających się jakoby na placki, falafele z bliżej nieznanego powodu.
Zadowoliliśmy się więc głównym daniem. Zupa nazwana kremem z groszku okazała się grochówką. Wiem, że nie nazwano jej kremem z zielonego groszku, ale przyjęliśmy to jako pewnik, więc byliśmy mocno zaskoczeni.

 
Na drugie danie podano pieczeń z czerwonej soczewicy z suszoną śliwką z sosem curry podane z kaszą (choć w opisie była mowa o ryżu) i sałatkami.

 
Oba dania smaczne, choć niewystarczająco wyraziste w smaku i jak na mój gust odrobinę niedosolone.
Podsumowując polecam SieJe Vege wszystkim, którzy mają ochotę porządny, domowy obiad. Ja sama z chęcią jeszcze tam zajrzę. Mam nadzieję, że w międzyczasie właściciele pomyślą o bardziej przytulnej kolorystyce wnętrza i bez problemu będzie można spróbować wszystkich dań.